Wielu poleca Berlin, wykazując, jakie to rozrywkowe, tętniące życiem, nigdy nie zasypiające miasto. Jakoś nie udało mi się o tym przekonać – a raczej często natrafiałam na już pozamykane lokale, wyludnione ulice i wszędzie obecną szarość. Stereotyp „sztywnego” Niemca nie wziął się znikąd – oni naprawdę tacy są.
Zamknięci na turystów, niechętni udzielać wskazówek, mało rozmowni. Taka też jest ich stolica – bardzo czysta, zapełniona szarymi budowlami w kształcie pudeł. Owszem, tętni ona życiem w miejscach handlowych, gdzie wszyscy się gdzieś spieszą, nie patrząc na siebie nawzajem, bez uśmiechu, zapatrzeni w czubek własnego nosa. Do tego, nie wyróżniają się urodą, a ich język brzmi tak, jakby chcieli cię zaatakować. Długie szare ulice to kolejna cecha Berlina. Żeby gdzieś dojść (bilety komunikacji miejskiej są bardzo drogie) trzeba iść i iść i iść. Po obu stronach mamy sklepy z drogimi markami (w których nikt nie kupuje) lub pudełkowe domy w stonowanych kolorach.
Trudno znaleźć jakiś miły zielony skwer
Trudno znaleźć jakiś miły zielony skwer. Trudno nawet znaleźć ławkę, żeby sobie na chwilę usiąść i odpocząć. Co ciekawe, nawet w centrach handlowych nie ma ławek (chyba, że wejdziemy do restauracji). Nie wiem, czy oni tak szybko chodzą po sklepach, bo wiecznie się spieszą czy naprawdę mają tak mocne nogi, że nie potrzebują sobie czasem usiąść. Jeszcze jedna ciekawa rzecz, dotycząca Berlina, a która daje się we znaki – brak wi-fi. Bardzo ciężko połączyć się z internetem. U nas jest on dostępny praktycznie w każdym lokalu (a już sieciówki w stylu McDonalda bez wi-fi nie potrafimy sobie wyobrazić). W Berlinie tego nie ma! Czyli nawet jeśli chcemy sobie trochę pokolorować wizytę w szarym mieście przez połączenie się ze światem, sprawdzenie co u kogo słychać nie możemy tego zrobić. Szara Brama Brandenburska, szare budynki rządowe, szare pomniki, upamiętniające zbrodnie wojenne – jeżeli komuś to odpowiada – polecam Berlin!